wtorek, 20 maja 2014

Dlaczego nie warto ubezpieczać karty debetowej?

Zapewne już każdemu proponowano ubezpieczenie karty w banku, dlaczego nie opłaca się ubezpieczać. Co więcej to o czym nas pracownicy banku informują może mijać się z prawdą. 

Zacznijmy od tego kiedy warto ubezpieczyć kartę? Wtedy kiedy jesteśmy na tyle nierozsądni by trzymać wszystkie pieniądze na jednym rachunku, zapewne nieoprocentowanym, do którego mamy kartę. Wtedy jeśli ktoś nam ukradnie kartę i wyczyści konto zostajemy z niczym. Wtedy bank dość szybko da nam równowartość iluś tam euro na przeżycie. 

Standardowo logiczniejsze jest jednak mieć konto z kartą i konto oszczędnościowe w tym samym banku. W takiej sytuacji dużą kwotę trzymamy na koncie oszczędnościowym, a na koncie do wydatków (w każdym banku się inaczej nazywa np. Direct w ING), powiedzmy do równowartości jednej lub dwóch wypłat. Jeśli w takiej sytuacji ukradnie się nam kartę i wyczyści konto, zawsze pozostają pieniądze na koncie oszczędnościowym. Wtedy szybka pomoc z banku traci sens a ubezpieczenie staje się dla mnie nie potrzebne. 

Ile ryzykujemy mając nieubezpieczoną kartę? 150 euro - do takiej kwoty odpowiadamy do czasu zastrzeżenia karty w banku. Tzn. jest to czas pomiędzy kradzieżą a poinformowaniem banku o takowej kradzieży. Jeśli mieliśmy na koncie 10 tysięcy zł i złodziej zdąży wyczyścić konto zanim zdążyliśmy powiadomić bank, wtedy stracimy równowartość 150 euro, resztę jest nam zobowiązany wrócić. Po zgłoszeniu kradzieży w całości za kartę odpowiada bank (art. 28 ust. 2 EIP).

Tak samo jest ze skimmingiem, czy zeskanowaniem naszej karty i  późniejsze płacenie nią zbliżeniowo.

Natomiast stracimy całą kwotę w przypadkach: (art. 28 ust. 4 EIP) celowego narażenie banku na straty, przechowywania numeru pin razem z kartą (art. 16 ust. 1 EIP), lub niezgłoszeniu nieprawidłowości z otrzymanym zestawieniu transakcji (art. 27 ust. 1 EIP). Nawet jeśli będziemy mieli ubezpieczenie w takich przypadkach pieniądze przepadną. 

Moim zdaniem nie warto więc ubezpieczać karty.

PS Od kwietnia 2014 można wyłączyć w kartach funkcję zbliżeniową z czego też skorzystałem. W ING

Nachalność sprzedawcy produktu


W dobie kapitalizmu trzeba być asertywnym, niestety jest to bardzo męczące. Któż tego nie zna. Asertywność, asertywnością, ale ja osobiście, uważający się za świadomego jestem zmęczony bombardowaniem mnie tymi propozycjami. 

Prywatny numer komórkowy na kartę, do kontaktów z rodziną - wydzwaniają do mnie z propozycja umowy abonamentowej, zdążyłem się jedynie przedstawić a babka z call center nawijała jak nakręcona, po 5 minutach gadki zadała mi jedno pytanie - jakiego chcę smartfona. Dopiero wtedy miałem okazję jej podziękować. Dalej, wchodzę do banku, bankomaty nieczynne to do okienka, a tam babka czy nie chcę ubezpieczyć karty. Co jest oczywistą dla mnie bzdurą Tu wyjaśnię dlaczego.

Zwłaszcza ceremonia na stacji benzynowej na Orlenie jest dla mnie męcząca
1)przyjeżdżam
2)podchodzi pan od tankowania
3) standardowe powitanie i pytanie:
-Do pełna
-Do pełna
-Może płyn do spryskiwaczy potrzebny (może być ulewa i tak zapyta)
-Nie dziękuję
4)wchodzę płacić
5)standardowo podaję numer stanowiska
-Może kawa (ewentualnie hot dog, albo ciastko)
-Nie dziękuję
-Karta na punkty Vitay?
-Nie posiadam

Jeśli powstanie w okolicy porządna samoobsługowa stacja w okolicy natychmiast zostanę stałym klientem. Z noname wolę nie ryzykować.

Nawet butów sportowych bez propozycji impregnatu nie można kupić (sic!)

Szczytem już tego wszystkiego był telefon z banku i oferowanie mi karty kredytowej i kredytu jak kawczy czy płynu do spryskiwacza.  Dałem miłej pani krótki wykład na temat filozofii wydawania pieniędzy kiedy się je ma, a nie wydawania kiedy się ich nie ma. Po czym poprosiłem o oddzwonienie w późniejszym terminie bo byłem zajęty pracą. Już nie zadzwoniła.

Oczywiście to nie nadgorliwość sprzedawców powoduje te propozycje. Ktoś na jakimś stołku, kiedyś na zachodzie wymyślił, że jak się będzie proponować rzeczy jak na jakimś wiejskim targu krzycząc kawa po 3 zł, kawa po 3 zł to się sprzedaż zwiększy ;). Polska oczywiście kopiuje to co najgorsze. Nie wiem jak inni ja już na każdą propozycję jak pies Pawłowa odpowiadam, nie dziękuję. 
-Może kawa w promocji? 
-Nie dziękuję. 
-Darmowe tankowanie do końca życia? 
-Nie dziękuję.

niedziela, 4 maja 2014

Społeczeństwo jałowe w Polsce

Jałowość chyba każdemu z nas kojarzy się w pierwszej chwili z ziemią. Ziemia jałowa, która nie może wydać dobrego plonu, trudno na niej coś zasadzić, to co się posieje nie wyrasta lub szybko więdnie. Jak to się ma do Polski przecież rośnie nam PKB i średnia pensja brutto. Jednak ani PKB ani średnia pensja nie są wyznacznikiem jakości życia w danym kraju ogółu społeczeństwa.
                   Zacznijmy od tego jak powinno wyglądać i jak jeszcze kiedyś wyglądały społeczeństwa zachodnie przed upadkiem komunizmu. Przede wszystkim występuje klasyczny podział na pracowników fizycznych, klasę średnią do której należą m.in. inżynierowie, prawnicy, nauczyciele czy mali przedsiębiorcy oraz bogaczy z głównym udziałem właścicieli średnich i dużych firm. Pracownicy fizyczni są w stanie odłożyć i uzbierać na mieszkanie, stać ich na wychowanie 2-3 dzieci, wyjazd raz w roku na wakacje, mają dostęp do darmowej państwowej edukacji na dobrym poziomie, odkładają na uczciwą emeryturę oraz mają dostęp do służby zdrowia. Konsumpcja pracowników fizycznych jest motorem popytu na dobra i motorem rozwoju kraju. Klasę średnią stać już na więcej, prywatne szkoły, domy, jakiś jacht, czy inne dobra z nieco wyższej półki. Również ich konsumpcja napędza gospodarkę. Najbogatszych stać na dobra luksusowe, są obłożeni dużymi podatkami a idą one na redystrybucję i na utrzymanie systemu. W ten sposób społeczeństwa zachodnie rozwijały się dziesiątki lat.
Tymczasem jak kto wygląda w wywalczonej przez Solidarność III RP? Przede wszystkim prawo jest niekonsekwentne i jest pełne luk. System jest dziurawy i tonie prawdopodobnie dlatego by doprowadzić do całkowitej prywatyzacji służby zdrowia i emerytur. Dużym zagrożeniem są umowy śmieciowe, z których nie idą składki na ZUS czy ubezpieczenie zdrowotne. Pracownicy fizyczni mają problem z przeżyciem miesiąca na swojej wypłacie. Nie stać ich ani odkładanie na własne mieszkanie, ani na założenie rodziny. Obok wysokiego bezrobocia występuje emigracja. Ponieważ nie płacą na ubezpieczenie zdrowotne powodują wzrost dziury w systemie, wytworzyły się kolejki. Osoby pracujące mają obecnie prawdziwy problem skorzystania z pomocy lekarza i leczenia się jeśli nie jest to zagrożenie życia i nie potrzeba natychmiastowej interwencji. Ponieważ pracownicy fizyczni mało konsumują nie ma tak dużego popytu wewnętrznego, co za tym idzie spada zapotrzebowanie na usługi klas średniej inżynierów, prawników etc., jest mniejsze zapotrzebowanie na ich usługi oraz są gorzej opłacani. Ostatecznie dla najbogatsi również na tym tracą, tyle, że długofalowo, a nie ma takich, którzy planują w Polsce długofalowo. Z drugiej strony dziurę w systemie powodują przedsiębiorcy wykorzystujący luki prawne. Płacą podatki za granicą by później rozgrzeszać swoje sumienie własną fundacją np. TVN. Do tego tworzą presję na niskie płace sami podcinając gałąź na której siedzą. Polska w tym względzie bierze niechlubny przykład z USA, gdzie pracownicy McDonaldsa i Walmartu musieli korzystać z pomocy społecznej. W USA mówiono, że to w zasadzie subsydiowanie przez państwo prywatnych firm. W Polsce też wiele osób, podejmuje pracę z której nie może wyżyć do następnej wypłaty wpada się w potem w spiralę długów i nie wytrzymuje w danej pracy, rotacja w pewnych firmach jest duża, np. w firmach ochroniarskich czy sieciach fast foodów. Ludzie mimo to, że pracują są coraz biedniejsi. To prowadzi zarówno do niewypłacalności jak i wyniszczenia fizycznego. Dlatego ludzi, jest coraz mniej, gorzej zarabiają, wbrew pozorom są gorzej wykształceni.

Ministerstwo Gospodarki chce dyskryminacji mężczyzn w radach nadzorczych

Jak dowiadujemy się z Onetu, panie z Ministerstwa Gospodarki wpadły na genialny pomysł by dyskryminować mężczyzn. Otóż pomysł jest taki by ze względu na płeć dobierać w odpowiednich proporcjach członków rad nadzorczych. Trudno wyobrazić sobie bardziej dyskryminujące zarządzenie. Oto nie będzie już ważna wiedza, umiejętności, doświadczenie, tylko łapanka. Na początek 30% kobiet z łapanki.


Wiceminister Ilona Antoniszyn-Klik, nie mówiąc tego wprost uważa, że akcjonariusze spółek są zbyt głupi by wykorzystać potencjał kobiet i umieścić je w radach nadzorczych spółek prywatnych.



 Walne zgromadzenie musi się za tym zawsze mylić i nie działać na korzyść spółki, obniżając przychód poprzez dobranie zbyt dużej ilości mężczyzn. Jeśli się narzuci 30% (propozycja na początek) kobiet, nagle czeka Polskę prosperity. Zapewne spadnie w Polsce REALNE bezrobocie i wróci do kraju te 3 mln Polaków w wieku pracującym. To jest odpowiedź Ministerstwa Gospodarki na wyzwania polskiej gospodarki.

Ilona Antoniszyn-Klik, nie poparła swojej tezy o cudowności parytetów jakimikolwiek badaniami, ani przykładami, że w krajach gdzie taki eksperyment przeprowadzono, odnotowano z tego powodu wzrost gospodarczy. Zapewne dlatego, że ich nie ma. Nie rozumiem też dlaczego parytet ma dotyczyć tylko kobiet? Może niech będzie też dotyczyć homoseksualistów, muzułmanów, leworęcznych? 


sobota, 3 maja 2014

Upadek Onetu? Jest zaskoczenie!!!

Nie, wbrew tytułowi Onet jeszcze nie zbankrutował. Jednakże, tytuł ilustruje dokładnie to czym się stał Onet. Kiedyś żeby przyciągnąć uwagę, potrzebna była treść. W zamierzchłych latach, których młodsi użytkownicy internetu nie pamiętają, każde zdjęcie zajmowało mnóstwo miejsca cennej pamięci. Internet był drogi a każdy kilobajt sporo kosztował również zarówno po stronie użytkownika, który wgrywał się modemem a Telekomunikacja Polska go kasowała równo jak i po stronie portalu, który podobnie jak dzisiaj, za ruch na swojej stronie musiał płacić. Zdjęciami na www były głównie banery reklamowe. Poza tym zdjęcia były trudno dostępne. Dzisiaj taki portal może je sobie tanio kupić, na specjalnym portalu sprzedającym zdjęcia np. shutterstocku. Zdjęcia są tańsze niż opłacenie dziennikarza z prawdziwego zdarzenia więc zdjęć jest dużo, do tego jakiś filmik zamieszczony na youtube czy innym darmowym portalu. Poziom merytoryczny piszących artykuły na Onecie obecnie wyceniam na ucznia gimnazjum pierwszej klasy. Błędy merytoryczne, gramatyczne, literówki, składniowe, niepoprawne tłumaczenia są liczne. Do tego stale powtarzający się schemat który ma zachęcić do klikania na mini artykuły, może działa na czytelników casualowych, ale osoby które częściej tam zaglądają irytuje mam na myśli oczywiście sformułowania typu: "jest zaskoczenie",  czy wręcz tytuł artykułu sugeruje, że autor nie wie o czym będzie artykuł "będzie zaskoczenie?", "będzie oferta?", "padnie rekord?". Nową modą, jest zmiana tytułu po jednym dniu i zostawienie tego samego artykułu. Jednak nie to jest najgorsze, najgorsza jest cenzura w mainstreamowych mediach w tym w Onecie. Nie jest to oczywiście cenzura typu dzisiaj sprawdzimy twój tekst od deski do deski, a raczej typu nawet nie myśl, żeby napisać czegoś niezgodnego z naszą linią bo wylatujesz. Co jest dużo prostsze do osiągnięcia.

Mimo wszystko zaglądam rano na Onet. Dlaczego? Zacytuję książkę Grocholi "Może gdzieś wojna wybuchła?".